Opublikowano: 2015-01-01 23:05:25 +0100
Nowy Rok nigdy nie wita nas w pojedynkę. Zawsze przychodzi wraz ze swoimi noworocznymi postanowieniami, które rozsiadają się wygodnie na pufach naszego samozaparcia. Czasami, choć bardzo rzadko, tak im się u nas podoba, że zostają na dłużej, by rozprawić się ze słomianym zapałem w ramach przyjacielskiej przysługi. Wtedy możemy dumnie na głos powiedzieć, że plan został zrealizowany. O ile w ogóle był jakiś plan. I o to tak naprawdę chodzi. Nie ważne, co sobie postanowimy. To może być jakaś drobnostka, cokolwiek. Byleby było i aby się tego trzymać.
My emigranci mamy o wiele łatwiej. Właściwie co roku mamy głowę pełną pomysłów i dat ich realizacji. Tych liczb się trzymamy. Jeszcze trzy lata, a wrócę do Polski, skończę budować dom. Za rok sprowadzę do siebie rodzinę, dzieci pójdą do szkoły i obydwoje zaczniemy pracować, będzie nas stać na kredyt. Nauczę się języka, a co... I nie są to marzenia typu „schudnę”, „pojadę na Majorkę” czy „zacznę jeździć na rowerze”. Co to za cele? Śmieszne. My jesteśmy inni. Nietacy drobiazgowi i krótkowzroczni. Widzimy życie z zupełnie innej perspektywy. Czy aby na pewno?
Styczeń obdarowuje nas tysiącem porad jak dotrzymać danego w sylwestrową noc słowa. Specjaliści prześcigają się w pomysłach na tworzenie map marzeń i dokładnie opisują krok po kroku co należy uczynić, by szczęście złapać za rogi. A my? Lawirujemy pomiędzy bąbelkami szampana jak beztroskie dzieci myśląc, że jeszcze całe życie przed nami. Zachłystujemy się tym, co może się kiedyś stanie ufając, że wszystko będzie dokładnie tak jak sobie wymarzyliśmy. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że wszystko się zmienia, a my musimy być przygotowani na to, że nikt z nas nie jest aniołem, zaś samotnym opadają skrzydła. Często za to wzdychamy cicho jak ten nasz Koziołek, co „pędził biedaczysko po szerokim szukać świecie tego, co jest bardzo blisko”...
Justyna Kotowiecka | POLMEDIA (justyna@nportal.no)
Copyright © 2015 N PRESS | POLMEDIA. Wszelkie prawa zastrzeżone / All rights reserved